
Kiedy słynna francuska tenisistka Amelie Mauresmo zakończyła karierę, na tenisowe salony powróciła dyskusja, o której głośno było przez ostatnie 10 lat, licząc od momentu zakończenia kariery, a która swój moment kulminacyjny miała u schyłku XX wieku. W sprawę zaangażowane były inne znane postaci światowego tenisa - Martina Hingis oraz Lindsay Davenport. Francuzka jest moim zdaniem intrygującym przykładem waleczności na korcie, za sprawą tego, że pierwszy wielkoszlemowy turniej wygrała dopiero po 13 latach profesjonalnych rozgrywek. Sama dyskusja nie była związana z tym wydarzeniem. Konflikt został zapoczątkowany po przegranym meczu półfinałowym Australian Open przez Davenport (1999 rok, wówczas Amerykanka była jedną z najlepszych tenisistek światowego touru, w rankingu WTA zajmowała pierwszą lokatę). Uległa ona właśnie Francuzce, która notabene przedarła się do turnieju głównego przez trzy rundy kwalifikacji. Po pożegnaniu się z turniejem, Lindsay wypowiedziała się o Mauresmo oraz okolicznościach porażki:
"Podczas meczu niejednokrotnie wydawało mi się, że gram z mężczyzną, Ona odbija piłkę zadziwiająco mocno, tak się w tenisie kobiecym nie gra".
Tymi słowami mówiła Amerykanka, sugerując dodatkowo, że siła Francuzki wynikać może nie tylko z dobrych i ciężkich treningów, ale także z przyjmowania niedozwolonych środków. Mimo wszystko słowa Davenport nie były wypowiadane w kontekście warunków fizycznych Mauresmo, której nie ustępowały pod tym względem choćby siostry Williams czy Mary Pierce, a zahaczały także o seksualność młodej zawodniczki, którą część osób zapamiętało, bo publicznie przyznała, że kocha inne kobiety. Przed finałowym spotkaniem ostre słowa padły także z ust Hingis:
"Mauresmo pojawiła się w Australii z dziewczyną, myślę, że jest w połowie mężczyzną".
Podobnych zawodniczek o odmiennej seksualności było wcześniej więcej, również takie sławy jak Martina Navratilova, czy wreszcie jedna z założycielek organizacji WTA - Billie Jean King, nie sądzę by miało to wpływ na ich predyspozycje ruchowe czy siłę, szczególnie, że wcale nie należały do tych najsilniejszych, najbardziej umięśnionych postaci kobiecego tenisa.
Powracając do czasów nam obecnych i wchodząc do granic naszego kraju, zwróćmy uwagę na polską tenisową dumę - Agnieszkę Radwańską. Jeżeli mowa o konfliktach Agnieszki z innymi zawodniczkami WTA Touru, muszę powrócić do wcześniej wspomnianych Sharapovej i Azarenki, a szczególną uwagę zwrócę na dwa wydarzenia z ubiegłego sezonu. Ponad rok wstecz, w jednym z turniejów, Białorusinka niefortunnie stanęła na korcie i poczuła dotkliwy ból w nodze, a konkretniej w kostce. Nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby nie fakt, że kontynuując mecz Victoria pomiędzy wymianami chodziła bardzo wolnym tempem, wyraźnie przy tym utykając, zwracała dodatkową uwagę publiczności na swoją dolegliwość. Kiedy rozpoczynała się kolejna batalia o punkt, Azarenka błyskawicznie 'zapominała" o urazie i poruszała się po korcie z niczym nienaruszoną zwinnością i łatwością, zdobywała kolejne gemy a sytuacja w przerwach ponownie się powtarzała. Po tym spotkaniu relacje między zawodniczkami uległy bezwzględnemu pogorszeniu, a Polka na konferencji prasowej powiedziała, że straciła wobec Białorusinki szacunek, w związku z zaistniałą sytuacją.
Pojedynki Marii Sharapovej z Agnieszką Radwańską budzą sporo emocji wśród kibiców, myślę, że ma w tym swój udział sensacyjna porażka Rosjanki w trzeciej rundzie wielkoszlemowego US Open w 2007 roku, a którą za wszelką cenę stara się zrekompensować w kolejnych spotkaniach. Ta sztuka udawała się urodzonej w rosyjskim Niaganiu, a obecnie zamieszkującej Stany Zjednoczone Sharapovej. Każda seria ma jednak swój koniec, tak też było tym razem, kiedy to w finałowym spotkaniu wielkiego turnieju w Miami, Polka pokazała swoją wyższość, zdobywając swój kolejny, chyba najważniejszy tytuł w karierze. Sharapova szczególnie nie lubi stylu gry Radwańskiej, która to niejednokrotnie podbija 5-6 bardzo dobrze plasowanych, mocnych uderzeń, aż w końcu rywalka popełnia błąd, nadmiernie ryzykując. Tak też było w Miami. Okazja do rewanżu pojawiła się w kończącym sezon turnieju mistrzyń w Istambule. Po jednej z niebywale emocjonujących wymian, w której Polka dokonywała cudów w obronie, Rosjanka kończąc wreszcie punkt, krzyczała pełnym głosem na drugą stronę siatki: "Run! Run!" co znaczy "Biegaj! Biegaj!", chcąc szczególnie uświadomić Radwańskiej swoją wyższość i siłę jej własnego, agresywnego stylu gry. Po meczu tłumaczyła, że nie do końca kontrolowała emocje, które towarzyszyły jej podczas gry.
Tenisowe sprzeczki, mniej lub bardziej ostre, nadają rozgrywką pewnych dodatkowych emocji - zarówno tych złych jak i tych dobrych. Trudno ocenić czy zawodniczki za tego typu zachowanie powinny otrzymywać jakąś karę. Sądzę, że pomimo wszystko nie. Takie zachowanie często podkreśla napięcie, jakie towarzyszy rozgrywanym meczom na światowych arenach, ma swoje wady i zalety, jednak ocenę takich zajść pozostawiam w gestii każdego z Was.